Cartagena - “Złote Wrota” Ameryki
artykuł czytany
8599
razy
Cartagena zwana była w dawnych czasach “Złotymi Wrotami Ameryki” - to tu bowiem przybywały skarby z całej Nowej Grenady, a nawet z wicekrólestwa Peru, aby oczekiwać na statki, które wiozły je do dalekiej Hiszpanii. W związku z tym miasto cierpiało na ciągłe napady piratów. Aby się przed nimi bronić, król hiszpański, Filip II, postanowił w roku 1630 wznieść w Cartagenie potężną twierdzę. Na jej budowę, która trwała blisko 30 lat, nie żałował pieniędzy, wiedząc, że w przyszłości przedsięwzięcie to przyniesie jego królestwu ogromne zyski. Nie żałował również ludzi.
Murzyńscy niewolnicy nie wytrzymywali narzucanego tempa, umierali z wycieńczenia po 5-6 miesiącach katorżniczej pracy. Twierdza San Felipe de Barajas przypominająca kamienną piramidę pełna jest tuneli -pułapek wielokrotnie ratujących życie Hiszpanom i niosących śmierć tysiącom korsarzy grasujących po Morzu Karaibskim. Do historii przeszła walka 30 tysięcy angielskich żołnierzy, przybyłych na 120 statkach, z czterotysięczną armią cartageńską.
Gdy Anglicy zdobyli pierwszą twierdzę, Boca Chica, w Londynie zaczęto bić triumfalne medale na cześć admirała Vernona dowodzącego napastnikami. Nikt nie przypuszczał, że z drugą twierdzą, San Felipe, nie pójdzie tak łatwo. Cartageńczycy bronili się zaciekle, a gdy już byli u kresu wytrzymałości, na pomoc przyszła im zaraza - żółta febra, która zdziesiątkowała wrogów. Zginęło wtedy ponoć aż 20 tysięcy Anglików. Reszta nie zdoławszy pokonać murów twierdzy i niezwykłego hartu przeciwnika, odstąpiła od oblężenia.
Na cartageńskiej starówce natknęłam się na przedziwny hotel. Budynek wzniesiony pod koniec XVI stulecia był przez wieki klasztorem Klarysek. Podczas rządów któregoś z dwudziestowiecznych dyktatorów wyrzucono stąd zakonnice tworząc w tym miejscu komisariat policji. Kilka lat temu klasztorny budynek kupił bogaty Amerykanin , który postanowił uczynić z niego pięciogwiazdkowy hotel. Z mieszanymi uczuciami podchodziłam do recepcji zrobionej z... ołtarza.
Od dziewiątej trudno wytrzymać na cartageńskich ulicach. Chodniki zmieniają się w targowiska, po ulicach jeżdżą przeraźliwie głośne samochody, których właściciele szczególnie upodobali sobie “granie na klaksonach”. Próbuję robić jakieś zdjęcia, ale co chwilę ktoś mnie potrąca, jakby specjalnie. Sprzedawca owoców, na którego skierowałam obiektyw aparatu, grozi mi i coś krzyczy. Kolumbijczycy nie lubią być fotografowani. Wiąże się to ze starym indiańskim przesądem, głoszącym, iż fotografowanemu zabiera się duszę. Okazuje się jednak, że i dusza jest przekupna, bo gdy zobaczy półdolarówkę, jej właściciel chętnie pozuje do zdjęcia.
By przejść na drugą stronę zatłoczonej ulicy, trzeba mieć dużo szczęścia i odwagi. Wydaje mi się, że w Kolumbii pojęcie przestrzegania zasad ruchu drogowego jest zupełną abstrakcją. Nagle - czy to przewidzenie? - dostrzegam znajomą, choć rzadko już w Polsce spotykaną sylwetkę “Warszawy”. Nie myliłam się, w Kolumbii do tej pory jeździ ich mnóstwo.
Na pomysł sprowadzania samochodów zza oceanu wpadł Polak, Leon Knorpel, który przybył do Kolumbii jeszcze przed drugą wojną światową. W latach sześćdziesiątych spotkał na ulicy swych rodaków. Wzruszył się do łez słysząc polską mowę, zaprosił mężczyzn na tutejszą wódkę - aquargente- i wymyślił polsko-kolumbijski interes. Pomysł handlowania z komunistycznym krajem nie spodobał się rządowi, jednak spryt i siła przekonywania Polaka zwyciężyły. Wkrótce do południowoamerykańskiego kraju przybyły polskie “Warszawy”. I tu zaczęło się pasmo kłopotów Knorpla. Samochody co prawda bardzo szybko sprzedał na taksówki, ale na części zamienne czekał półtora roku. Samochody “sypały się” błyskawicznie, a taksówkarze nie mogąc wyegzekwować od sprzedawcy oczekiwanych części, zaczęli mu poważnie grozić. Hasło "Polak potrafi" sprawdziło się i w tym przypadku. Knorpel wyciągał części z nowych samochodów zaopatrując w ten sposób zniecierpliwionych taksówkarzy. Ponad sto samochodów z Żerania czekało na brakujące elementy, ale taksówkarze byli zadowoleni. Potem nie było już tego typu problemów, a "Warszawy" zaczęły cieszyć się tu nawet całkiem niezłą opinią.
Przeczytaj podobne artykuły